Było gorące popołudnie, słońce powoli i jakby niechętnie obniżało swoją trajektorię, kopuły meczetów lśniły starym złotem a naostrzone ołówki minaretów rzucały długie cienie na okoliczne sklepiki, bazary i wąskie uliczki. Powietrze zabarwiało się na fioletowo, miasto odżywało po całodniowym upale i czuło się pulsującą obietnicę, ten rodzaj rozedrgania, który sprawia, że człowiek ociąga się z pójściem do hotelu, wypatruje szansy na przygodę, za każdym rogiem rozgląda się w poszukiwaniu czegoś, czego nie potrafi zdefiniować, ale co - jest tego pewien, rozpozna natychmiast, jeśli tylko to zobaczy. Stałam więc niezdecydowana pośrodku ciasnej uliczki w samym sercu Damaszku i zastanawiałam się co dalej. Od rana snułam się po zakamarkach i zaułkach miasta, przystając to tu, to tam i nasiąkając jego kolorami, zapachami, zgiełkiem, różnorodnością tak odmienną od senności nadmorskiego miasteczka, w którym przyszło mi spędzić ostatnie kilka lat. Nie miałam ochoty wracać do pokoju hotelowego, było na to jeszcze zbyt wcześnie, ale też nie chciało mi się krążyć po zmroku w plątaninie uliczek, placyków czy też schowanych w cieniu domostw, wąskich przejść łączących podwórka. Byłam zmęczona powtarzającymi się zaczepkami, zaproszeniami na kawę, kolację, rozmowę, cokolwiek. Komplementy, które w czasie śniadania były zabawne i miłe teraz stały się drażniące, natarczywe i niechciane. Kolorowa chusta skryła co prawda jasne włosy, ale nadal zdradzała mnie mleczna skóra i egzotyczne tutaj, rysy twarzy.
Tkwiąc w niezdecydowaniu postanowiłam przynajmniej uwiecznić ten moment na fotografii. I w chwili gdy zbliżałam oko do wizjera i zastanawiałam się nad jak najlepszym kadrem usłyszałam za swoimi plecami wypowiedziane łamaną polszczyzną:
- Dobre miejsce na zdjęcie. Stąd najlepiej widzieć meczet.
Chłopak był młodszy ode mnie, przystojny, stał z przekrzywioną głową i zadziornym uśmiechem.
- Ty pięknie wyglądać - dodał, uśmiechając się przy tym jeszcze bardziej.
Normalnie uśmiechnęłabym się, odpowiedziała kilka zdawkowych zdań i poszła dalej, ale ten język polski tak mnie zaskoczył, że ciekawość zwyciężyła i pozwoliłam zaprosić się na herbatę do pobliskiego sklepiku, w którym nieznajomy pracował. Cóż mi zresztą groziło - byłam zaledwie kilkanaście metrów od głównego meczetu, w rejonie tłumnie obleganym przez turystów, pora była dość wczesna a ja nie zamierzałam wchodzić na zaplecze, tylko przezornie przysiadłam na stercie kolorowych poduszek rozłożonych przy wejściu do sklepu. Herbata była mocna, aromatyczna, rozmówca miły, uprzejmy, opiekuńczy, czas płynął leniwie a każda kolejna chwila rozwiewała moje uprzedzenia i sterotypy, którymi szczodrze raczono mnie przed podróżą na Bliski Wschód, a które utwierdzali we mnie, napotkani mężczyźni. Tym razem nie czułam się ani towarem, ani łatwą zdobyczą, ani nawet obiektem flirtu. Chłopak, który mnie zaczepił zachowywał się normalnie, rozmawiał ze mną o Polsce, o mojej podróży, opowiadał o Syrii, jej mieszkańcach, zwyczajach, dzięki niemu dowiedziałam się dużo więcej, niż mogłam wyczytać z przewodników. Jego polszczyzna była prosta do wytłumaczenia - matka była Polką a ona sam mieszkał przez kilka lat w Warszawie, zanim wrócił studiować i żyć w Damaszku. Żartował ze mną z syryjskich mężczyzn i tego, jak reagują widząc blondynkę. Nauczył mnie grać w tavle i zaprosił na imprezę, którą urządzić mieli wieczorem studenci wynajmujący mieszkanie w domu jego wuja. Nie obraził się kiedy odmówiłam, zaproponował za to, że zamknie sklep i odprowadzi mnie do hotelu. Jednak już na ulicy złapał mnie za rękę i patrząc w oczy wyszeptał:
- Kochanie, ty naprawdę nie chcieć ta impreza?
Kochanie naprawdę ta impreza nie chcieć, co zresztą szybko wyjaśniłam cofając rękę, objasniając w jakim kontekście używamy słowa "kochanie" i proponując, że do hotelu przespaceruję się sama. Nie zadziałało, postanowił więc wypróbować następną sztuczkę. Zrobił najsmutniejsze w świecie oczy i zapytał:
- Ty mnie nie lubić?
Lubić, lubić, ale nie na tyle, żeby dać się porwać ciemną nocą w nieznane rejony Damaszku w wiadomym przecież celu. Wyjaśniłam to nieco oględniej, ale już bardziej stanowczo. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- To skoro ty mnie lubić i ja cię lubić, to czemu ty nie chcieć seks? - postanowił przedstawić sprawę jasno, po czym dodał jeszcze kilka wyjaśnień, że tylko nam Europejkom wydaje się, że w krajach arabskich seks jest niedozwolony a to nieprawda, że Damaszek to duże miasto i nie ma z tym problemu, że kobiety tutaj są wolne i robią co chcą i jeszcze kilka podobnych. Zapomniał tylko dodać, że to wszystko dotyczy cudzoziemek, bo po miesiącu spędzonym na Bliskim Wschodzie nie miałam wrażenia, że tutejszym kobietom wolno cokolwiek.
- Nie chcieć i już - postanowiłam niczego już nie tłumaczyć, za to przyspieszyłam kroku. I wtedy zobaczyłam jego oczy. W jednej chwili z ujmującego, czarującego mężczyzny zmienił się w pałającego nienawiścią wroga. I chociaż trwało to tylko chwilę, bo szybko się opanował, zapamiętałam ten moment na resztę życia. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że Syria to państwo policyjne, gdzie za większością turystów snują się "tajniacy" z policji turystycznej. To dawało mi gwarancję bezpieczeństwa. Do hotelu dotarłam sama, za to z głową pełną stereotypów.
*****
Damaszek to miasto magiczne, już sama nazwa sprawia, że w myślach przewracam bogato ilustrowane strony Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy, miasto które nieustannie żyje, pulsuje, potrafi sprawić, że przystaje się w niemym zachwycie zarówno nad znanym zabytkiem, jak i drobnym szczegółem. To miasto kramów, bazarów, sklepików, głośnych sprzedawców, uprzejmych przechodniów, wiernych wyznawców islamu i złotej, syryjskiej młodzieży różniącej się od rówieśników z Europy jedynie kolorem skóry i zamiłowaniem do nadmiernych ozdób i złota. Damaszek ocieka luksusem, ale i pławi się w biedzie. Chociaż trudno dostrzec tu nędzę widoczną w Indiach czy Afryce. Bieda jest tu mniej widoczna, niezbyt nachalna, przykryta brudem, bałaganem, przysłonięta kolorowymi kobiercami, witrynami sklepowymi kapiącymi złotem i szlachetnymi kamieniami, ukryta w zaułkach, do których rzadko zaglądają turyści. Zresztą i zwiedzających nie ma tu zbyt wielu. Syria jest krajem wciąż niezbyt chętnie odwiedzanym, bo uznawanym za niebezpieczny. I niech tak pozostanie, w tym tkwi urok jej i jej mieszkańców. Ludzie tutaj są życzliwi, nie domagają się bakszyszu, chętnie ugoszczą obcych we własnym domu, pomogą, podzielą się posiłkiem. I tylko kobiety, zwłaszcza blondynki powinny od samego początku jasno stawiać granice, wtedy pobyt tutaj staje się dla urody czymś lepszym niż pobyt w SPA. Stąd wraca się piękniejszą, bardziej pewną siebie, dowartościowaną i młodszą o kilka lat.
Damaszek był dla mnie spełnieniem marzeń o Wschodzie - mitycznej krainie, która budziła moją ciekawość od najmłodszych lat. Wyjazd ten zapoczątkował kolejne podróże w tym kierunku. Przede mną wciąż Chiwa, Buchara, Samarkanda - czyż nazwy te nie brzmią pięknie? Ogrzewam się nimi w zimne listopadowe dni, pod powiekami przemykają karawany kupieckie a wyobraźnia podsuwa awanturnicze opowieści z błękitnymi kopułami meczetów i piaskiem pustyni w tle.
*****
Lecąc na Bliski Wschód uspokajałam bliskich, że nic mi nie grozi, że rzeczywistość zawsze wygląda groźnie, kiedy widzi się ją przez pryzmat telewizyjnych wiadomości i doniesień prasowych. Ja się nie bałam.
Kilka godzin po przylocie do Damaszku, kiedy spokojnie piłam kawę, odpoczywając w cieniu hotelowej roślinności, dostałam od mojej siostry sms-a: "Odezwij się koniecznie, na lotnisku w Damaszku był zamach. 16 osób nie żyje".
Tkwiąc w niezdecydowaniu postanowiłam przynajmniej uwiecznić ten moment na fotografii. I w chwili gdy zbliżałam oko do wizjera i zastanawiałam się nad jak najlepszym kadrem usłyszałam za swoimi plecami wypowiedziane łamaną polszczyzną:
- Dobre miejsce na zdjęcie. Stąd najlepiej widzieć meczet.
Chłopak był młodszy ode mnie, przystojny, stał z przekrzywioną głową i zadziornym uśmiechem.
- Ty pięknie wyglądać - dodał, uśmiechając się przy tym jeszcze bardziej.
Normalnie uśmiechnęłabym się, odpowiedziała kilka zdawkowych zdań i poszła dalej, ale ten język polski tak mnie zaskoczył, że ciekawość zwyciężyła i pozwoliłam zaprosić się na herbatę do pobliskiego sklepiku, w którym nieznajomy pracował. Cóż mi zresztą groziło - byłam zaledwie kilkanaście metrów od głównego meczetu, w rejonie tłumnie obleganym przez turystów, pora była dość wczesna a ja nie zamierzałam wchodzić na zaplecze, tylko przezornie przysiadłam na stercie kolorowych poduszek rozłożonych przy wejściu do sklepu. Herbata była mocna, aromatyczna, rozmówca miły, uprzejmy, opiekuńczy, czas płynął leniwie a każda kolejna chwila rozwiewała moje uprzedzenia i sterotypy, którymi szczodrze raczono mnie przed podróżą na Bliski Wschód, a które utwierdzali we mnie, napotkani mężczyźni. Tym razem nie czułam się ani towarem, ani łatwą zdobyczą, ani nawet obiektem flirtu. Chłopak, który mnie zaczepił zachowywał się normalnie, rozmawiał ze mną o Polsce, o mojej podróży, opowiadał o Syrii, jej mieszkańcach, zwyczajach, dzięki niemu dowiedziałam się dużo więcej, niż mogłam wyczytać z przewodników. Jego polszczyzna była prosta do wytłumaczenia - matka była Polką a ona sam mieszkał przez kilka lat w Warszawie, zanim wrócił studiować i żyć w Damaszku. Żartował ze mną z syryjskich mężczyzn i tego, jak reagują widząc blondynkę. Nauczył mnie grać w tavle i zaprosił na imprezę, którą urządzić mieli wieczorem studenci wynajmujący mieszkanie w domu jego wuja. Nie obraził się kiedy odmówiłam, zaproponował za to, że zamknie sklep i odprowadzi mnie do hotelu. Jednak już na ulicy złapał mnie za rękę i patrząc w oczy wyszeptał:
- Kochanie, ty naprawdę nie chcieć ta impreza?
Kochanie naprawdę ta impreza nie chcieć, co zresztą szybko wyjaśniłam cofając rękę, objasniając w jakim kontekście używamy słowa "kochanie" i proponując, że do hotelu przespaceruję się sama. Nie zadziałało, postanowił więc wypróbować następną sztuczkę. Zrobił najsmutniejsze w świecie oczy i zapytał:
- Ty mnie nie lubić?
Lubić, lubić, ale nie na tyle, żeby dać się porwać ciemną nocą w nieznane rejony Damaszku w wiadomym przecież celu. Wyjaśniłam to nieco oględniej, ale już bardziej stanowczo. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- To skoro ty mnie lubić i ja cię lubić, to czemu ty nie chcieć seks? - postanowił przedstawić sprawę jasno, po czym dodał jeszcze kilka wyjaśnień, że tylko nam Europejkom wydaje się, że w krajach arabskich seks jest niedozwolony a to nieprawda, że Damaszek to duże miasto i nie ma z tym problemu, że kobiety tutaj są wolne i robią co chcą i jeszcze kilka podobnych. Zapomniał tylko dodać, że to wszystko dotyczy cudzoziemek, bo po miesiącu spędzonym na Bliskim Wschodzie nie miałam wrażenia, że tutejszym kobietom wolno cokolwiek.
- Nie chcieć i już - postanowiłam niczego już nie tłumaczyć, za to przyspieszyłam kroku. I wtedy zobaczyłam jego oczy. W jednej chwili z ujmującego, czarującego mężczyzny zmienił się w pałającego nienawiścią wroga. I chociaż trwało to tylko chwilę, bo szybko się opanował, zapamiętałam ten moment na resztę życia. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że Syria to państwo policyjne, gdzie za większością turystów snują się "tajniacy" z policji turystycznej. To dawało mi gwarancję bezpieczeństwa. Do hotelu dotarłam sama, za to z głową pełną stereotypów.
*****
Damaszek to miasto magiczne, już sama nazwa sprawia, że w myślach przewracam bogato ilustrowane strony Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy, miasto które nieustannie żyje, pulsuje, potrafi sprawić, że przystaje się w niemym zachwycie zarówno nad znanym zabytkiem, jak i drobnym szczegółem. To miasto kramów, bazarów, sklepików, głośnych sprzedawców, uprzejmych przechodniów, wiernych wyznawców islamu i złotej, syryjskiej młodzieży różniącej się od rówieśników z Europy jedynie kolorem skóry i zamiłowaniem do nadmiernych ozdób i złota. Damaszek ocieka luksusem, ale i pławi się w biedzie. Chociaż trudno dostrzec tu nędzę widoczną w Indiach czy Afryce. Bieda jest tu mniej widoczna, niezbyt nachalna, przykryta brudem, bałaganem, przysłonięta kolorowymi kobiercami, witrynami sklepowymi kapiącymi złotem i szlachetnymi kamieniami, ukryta w zaułkach, do których rzadko zaglądają turyści. Zresztą i zwiedzających nie ma tu zbyt wielu. Syria jest krajem wciąż niezbyt chętnie odwiedzanym, bo uznawanym za niebezpieczny. I niech tak pozostanie, w tym tkwi urok jej i jej mieszkańców. Ludzie tutaj są życzliwi, nie domagają się bakszyszu, chętnie ugoszczą obcych we własnym domu, pomogą, podzielą się posiłkiem. I tylko kobiety, zwłaszcza blondynki powinny od samego początku jasno stawiać granice, wtedy pobyt tutaj staje się dla urody czymś lepszym niż pobyt w SPA. Stąd wraca się piękniejszą, bardziej pewną siebie, dowartościowaną i młodszą o kilka lat.
Damaszek był dla mnie spełnieniem marzeń o Wschodzie - mitycznej krainie, która budziła moją ciekawość od najmłodszych lat. Wyjazd ten zapoczątkował kolejne podróże w tym kierunku. Przede mną wciąż Chiwa, Buchara, Samarkanda - czyż nazwy te nie brzmią pięknie? Ogrzewam się nimi w zimne listopadowe dni, pod powiekami przemykają karawany kupieckie a wyobraźnia podsuwa awanturnicze opowieści z błękitnymi kopułami meczetów i piaskiem pustyni w tle.
*****
Lecąc na Bliski Wschód uspokajałam bliskich, że nic mi nie grozi, że rzeczywistość zawsze wygląda groźnie, kiedy widzi się ją przez pryzmat telewizyjnych wiadomości i doniesień prasowych. Ja się nie bałam.
Kilka godzin po przylocie do Damaszku, kiedy spokojnie piłam kawę, odpoczywając w cieniu hotelowej roślinności, dostałam od mojej siostry sms-a: "Odezwij się koniecznie, na lotnisku w Damaszku był zamach. 16 osób nie żyje".
Troche rozczarowana jestem pierwsza historia... Myslalam, ze nie zakonczy sie tak streotypowo... ale nie Twoja w tym wina oczywiscie:) Ty swietnie ja opisalas.
OdpowiedzUsuńWlasnie ze wzgleu na zamachy i inne tego typu wydarzenia za bardzo boje sie takich miejsc i pewnie z tego powodu nigdy ich nie odwiedze. Dobrze, ze sa takie blogi jak Twoj, gdzie mozna o nich poczytac i poogladac piekne zdjecia:)
Pozdrawiam:)
wyzwolone europejskie kochanie nie chcieć seksu!? ;D Greto, spotkała Cię sama kwintesencja wschodu, ci mężczyżni to chodzące wulkany przykryte skorupką uroku i słodyczy, która łatwo pęka napotkawszy opór kobiety - myślę, że mógłby uprowadzić Cię gdyby nie polska krew...
OdpowiedzUsuńSamarkanda brzmi bransoletkami u stóp, pachnie drzewem sandałowca i kadzidełkami a smakuje miodem i bakaliami, Samarkanda zdecydowanie bardziej pociągająca!
..czasem ulegamy (tak w sobie, po cichu, w myślach) mgiełkowym pragnieniom i wyrwie nas głos znajomy "maamoOOO!" naprzykład..że spaść z kanapy można.
OdpowiedzUsuńczasem immy głos, bywa, czyjś mocno baśniowy, ostudzi te wokół niewinną fantazję, samym naprzykład faktem, że go slychać..
otwierać czy zamykać tie furtki od losu dane?..:)
czasem mąło fantazji, czasem dużo mądrości, czasem szczęścia więcej w nieszczęściu.. co decyduje?
wyprawa pełna przygód?:)
OdpowiedzUsuńWitaj Agato! Długo Cię nie było :)
OdpowiedzUsuńCo do historii, to ja tak strasznie nie chciałam myśleć stereotypowo, że... no właśnie, potoczyło się jak się potoczyło. Teraz biorę pod uwagę to, co mówią inni i to pozwala mi unikać rozczarowań. A chłopak wydawał się naprawdę miły. Ja się nie boję takich wyjazdów, nawet kiedyś chciałam jechać na misję do Afganistanu, ale nie wyszło. Oczywiście rozsądek trzeba zachować, ale trudno przewidzieć co się wydarzy.
Pozdrawiam :)
Lidko :) ano nie chcieć. Na szczęście historia wydarzyła się w najbardziej turystycznej części miasta, więc czułam się bezpieczna i raczej faktycznie nic mi nie groziło. Ale ostudziło to mój zapał do przełamywania pewnych przekonań.
OdpowiedzUsuńA Samarkandę odmalowałaś tak pięknie, że teraz to już muszę tam pojechać!
Doris, takie trudne pytania chorej stawiać? :) Czasem wydaje mi się, że my mamy niewielki udział we własnym życiu, że i tak wszystko jest gdzieś tam zapisane... a czasem wydaje mi się, że to tylko ja decyduję. Jak jest naprawdę? Nie mam pojęcia.
OdpowiedzUsuńToia :) Ta wyprawa naprawdę była pełna przygód. Awanturniczych, rzekłabym :D
OdpowiedzUsuńboszsz, też bym chciała sprawdzić to swoje wyobrażenie o Samarkandzie! miłego wieczoru
OdpowiedzUsuńMiłego! Mam nadzieję, że kiedyś to marzenie przerodzi się w piękną wyprawę :)
OdpowiedzUsuńpisz pisz, bo pięknie piszesz... od jakiegoś czasu marzę o podróży tam, a po tej lekturze i po Twoich zdjęciach zachciewa mi się tego jeszcze bardziej...
OdpowiedzUsuńBardzo polecam ten kierunek, naprawdę warto! I dziękuję za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuń