Nadszedł w końcu moment na opuszczenie Istambułu. Z dworca położonego w azjatyckiej części miasta ruszyliśmy prosto w serce Kapadocji, czyli do miasteczka Göreme. Warto przy okazji poświęcić słów kilka tureckim autobusom, bowiem jest to zjawisko, które z rozrzewnieniem będę wspominać patrząc na flotę rodzimego PKS-u. Otóż tureckie autobusy są marzeniem każdego podróżnika: nowoczesne, lśniące, czyściutkie, wygodne, z miłą ( w większości przypadków ) obsługą. Wsiada sobie człowiek, zapada się w wygodnym siedzeniu, przed sobą ma ekranik telewizora, dostaje kawę, herbatę, sok, wodę, czy co tam chce, do tego ciasteczko i wilgotną chusteczkę do rąk. Steward liczy pasażerów na każdym postoju, zaznacza dokąd kto jedzie, więc nie ma mowy, żeby przespać swój przystanek, pomaga załadować bagaż, generalnie opiekuje się podróżnym. Większe firmy autobusowe zapewniają nawet bezpłatny transport do centrum, bo dworce w dużych miastach są z reguły położone na uboczu. Spora część kraju ma autostrady lub bardzo dobre drogi. Pod tym względem Turcja jest zdecydowanie bardziej w Europie niż Polska.
Inna sprawa, że po 12 godz. spędzonych w autobusie i tak jest się zmęczonym, chociaż patrząc na podróżujących Turków, często w podeszłym bardzo wieku, miałam wrażenie, że ich to nie dotyczy. Nad ranem byli tak samo rześcy, jak przy wsiadaniu do autobusu, podczas gdy my z trudem rozprostowywaliśmy nogi i otwieraliśmy oczy. Może oni po prostu wsiadali bardziej wypoczęci, bo jeśli chodzi o nas, to podróż zawsze poprzedzał niezwykle intensywny dzień.
Do Göreme docieramy więc zmęczeni, ale widok, który pojawia się za oknem skuteczenie to zmęczenie niweluje. Przynajmniej na jakiś czas. Kapadocja mnie zaskakuje. Pomimo, iż widziałam masę zdjęć z tego terenu, oglądałam programy TV, czytałam relacje, to i tak siedzę z szeroko otwartymi oczami i wydaje mi się, że oto znalazłam się w jakiejś nierzeczywistości, baśniowej krainie, mam wrażenie, że za chwilę zza najbliższego pagórka wyłoni się krasnolud albo R2D2 ( miłośnicy Gwiezdnych Wojen wiedzą kto zacz, zresztą niektóre sekwencje tej kultowej produkcji były kręcone właśnie tutaj ). Krajobraz ten możliwy stał się za sprawą tufu, czyli wulkanicznego, bardzo miękkiego podłoża, które poddane erozji i sile rąk człowieka, zaskakuje teraz niezwykłymi formami. Bo też czego tu nie ma? Są grzybki, stożki, domki, podziemne miasta, mieszkania w jaskiniach, wąwozy, doliny, wszystko to fantazyjne, lekkie, ulotne. Z oddali ksztalty te wyglądają jak stare, gdzieniegdzie dziurawe lub pocerowane koronki. Wraz z zapadnięciem zmierzchu, kiedy zapalają się setki świateł, ma się wrażenie przebywania w kosmicznym mieście lub wielopoziomowym latającym spodku.
My Kapadocję zwiedzaliśmy na własną rękę, omijając z dala agencje turystyczne oraz miejsca tłumnie nawiedzane przez turystów. Dzięki temu czuliśmy się momentami jak odkrywcy, bo poza nami jak okiem sięgnąć nie widać było żadnych ludzi. Korzystaliśmy też z porad mieszkańców, którzy podwożąc nas z miejsca na miejsce podpowiadali, co warto zobaczyć. Tak trafiliśmy do uroczego małego miasteczka o nazwie Mustafapasa. To stara grecka osada, opuszczona przez Greków w 1923 roku, w której zachowały się ich bogato zdobione domy i kościoły. Miejsce jest klimatyczne i prawie w ogóle nie uczęszczane. Może dzięki temu i dzięki mężczyźnie, który nas tam przywiózł, udało nam się zobaczyć jak wygląda taki dom wewnątrz. Mieliśmy okazję podziwiać freski na ścianach, starą wielką kuchnię ze spiżarnią pełną rozmaitych przetworów zamkniętych w pękatych słojach, duży, porośnięty bujną roślinnością dziedziniec i mały, ale bardzo przyjemny ogród.
Za miastem, wśród pól i skał wije się ścieżka, którą przy odrobinie szczęścia można dotrzeć do tufowych domków i starych świątyń. Nam udało się odkryć trzy kościoły i dom, w którym, mogę się założyć, mieszkały kiedyś krasnoludy. Przynajmniej na to wyglądał.
Poniżej uliczka w Göreme i kilka migawek z miasteczka.
Panorama ze wzgórza nad miastem.
Taki krajobraz towarzyszył nam w drodze do opuszczonych świątyń.
A tu już skalne domostwa
i wnętrze kościoła.
Brama wejściowa do szkoły w Mustafapasa
I na koniec bardzo pocztówkowy widoczek, w tym miejscu zatrzymują się na 10 minut wszystkie autokary tylko po to, żeby turyści mogli zrobić efektowną fotkę ( my dotarliśmy tam pieszo, idąc z dołu i przedzierając się przez jakieś chaszcze, patrzono więc na nas dość dziwnie ).
Niesamowite to wszystko! Urzekajace!
OdpowiedzUsuńOj tak, Kapadocja jest niesamowicie piękna! Chyba nikogo nie pozostawia obojętnym :)
OdpowiedzUsuńsą też formacje fallusów z muchomorami stomotnikowymi na czele, wielbłądy itp ale ja się pytam, dlaczego ja nie chodziłam do szkoły z takim wejściem!!!???
OdpowiedzUsuńGreto, Twój sposób podróżowania (jako odkrywca włóczący się po chaszczach) jest memu sercu bardzo bliski. Zazdroszczę Ci z całego serca! A Pamukkale też będzie? Jeziora wulkaniczne? o rany chyba pęknę! Twój blog działa na mnie jak narkotyk :)
ściskam serdecznie :)
jak cudnie!
OdpowiedzUsuńprzedsmak tego, co na Twoich fotkach, widziałam w tym roku w BG, tam też można spotkać takie tufowe skały w przeróżnych kształtach, choć nie tak rozległe.
teraz to już w ogóle zachciało mi się pojechać do Turcji.
buziaki! :)
hmmmm
OdpowiedzUsuńJa tylko powtórzę za agatą76 :)
OdpowiedzUsuńLidko, zareagowałam tak samo :))) Nawet pokusiłam się na deklaracje, że chodziłabym do takiej szkoły chętnie i nie kusiłyby mnie wagary :)
OdpowiedzUsuńPamukkale nie zaliczyliśmy, bo niestety czas gonił. Jeziora widzieliśmy nocą, z autobusu, wrażenia niesamowite, ale pozostaną już tylko w pamięci. Za to będzie Grecja, mam nadzieję, że może być w zastępstwie :)
Pozdrawiam!
Człowiek uczy się przez całe życie, nawet nie przypuszczałam, że w Bułgarii tez są takie miejsca. Uściski Allicjo!
OdpowiedzUsuńDorisku, to hmmmm... to jak ja mam interpretować?
OdpowiedzUsuńToia :)
OdpowiedzUsuńGreto chętnie skoczę i do Grecji :)))
OdpowiedzUsuń:) hmmm = ładnie, ładnie..tylko tak jakoś..nienepalsko..
OdpowiedzUsuńZupełnie nienepalsko :) Ale ja lubię różnorodność.
OdpowiedzUsuń