czwartek, 11 października 2012

och...

Ileż razy w ciągu jednego dnia można zerkać na wyświetlacz telefonu? Analizować, rozpatrywać, zastanawiać się, trwać...

Czy tylko ja tak mam, że wraz z nadejściem chłodów rozmywam się i blaknę? Przestaję wiedzieć co ważne a co nie, zatracam się w szarościach, niknę, cichnę, kurczę się, prawie mnie nie ma. I trwam tak sobie przez chłody listopadowe i mokry grudzień, by gdzieś tam na przednówku resztką sił doczołgać do pierwszych promieni i wypuścić nowe pędy - malutkie, bledziutkie i nagle nie wiadomo skąd bujne i dorodne, oszałamiające aż do zawrotu głowy.
Tymczasem marzę o srebrzystych przymrozkach, promieniach prześlizgujących się ukradkiem po rudościach, czerwieniach, brązach i złocie. Chce mi się, żeby jesień hojnie rozrzuciła to, co wiosna i lato skrzętnie upchnęły na gorsze czasy. Niechby to nawet był gest pożegnalny, kobiety spłukanej do cna, ale wciąż z fantazją i brawurą. Po nas choćby potop!

Za oknem fiolet, we mnie perłowość.
Niech ktoś podrzuci trochę czerwieni...


2 komentarze:

  1. Gretka,czerwień mi daleka jest mimo ze w czerwonym polarku siedze,zimno mi,szyby rano skrobałam,zatoki przypominają ze są. Byle do wiosny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, ja też rano przymrozek zaliczyłam. Siedzę sobie teraz w ciepełku i się wygrzewam, bo wirus jakiś atakuje i odliczam dni do Portugalii. Do wiosny zacznę po powrocie. Uściski Kejzula :*

    OdpowiedzUsuń