sobota, 26 lutego 2011

Skaza

Mam w sobie taką skazę, która powoduje, że nawet w najbardziej radosnych momentach mego życia, gdzieś tam w głębi pika smutek. Malutki, prawie niewidoczny a jednak uwiera jak ziarenko piasku. Potrafi się przyczaić, ledwie tlić i już, już, wydaje się, że go nie ma a tymczasem ujawnia się z dużą siłą w najmniej spodziewanych momentach. Kiedyś z nim walczyłam, później udawałam, że go nie ma, teraz go akceptuję i to jest chyba najlepsze, co mogłam zrobić.
Tak sobie myślę, że to przez ten smutek pokochałam wnętrza starych kościołów, mroczne kapliczki a nade wszystko świątynie wschodniego obrządku. Lubię ich półmrok, zapach kadzidła, śpiewy mnichów, ciszę i spokój. Zachwyca mnie przepych zdobień, misterność ikon. Potrafię pół dnia spędzić w takim miejscu. Czasem wydaje mi się, że wewnętrzne ukojenie znaleźć mogłabym jedynie w zaciszu klasztoru. Ale pewnie się mylę. Wiem jednak, że takie świątynie i góry, to jedyne miejsca, w których nie gnam, zatrzymuję się, jestem.
Nie mam z tych miejsc dobrych zdjęć, w części nie można było ich robić, tam gdzie mogłam, nie miałam obecnego sprzętu. Pokazuję więc to, co mam, są to bardzo bliskie mi miejsca i chętnie bym do nich wróciła.


 






sobota, 19 lutego 2011

Hallo, hallo!

Jestem, żyję, tylko mam chwilę przerwy od kolorowego blogowania. Ale wrócę ze zdjęciami, opowieściami i nową energią. Proszę tylko nastawić anteny na odbiór a na pewno się pojawię.
Poczekacie?


poniedziałek, 14 lutego 2011

Zapachniało wiosną

Pomimo mrozu, wewnętrznego chłodu, osłabienia, braku chęci do życia i wszystkich możliwych okropieństw, gdzieś tam, wciąż tli się nadzieja a świat zachwyca. No i ta wiosna. To już niedługo.






Nie jestem rozmowna ostatnio. Na szczęście są fotografie.

piątek, 11 lutego 2011

Sztormowe nastroje

Za oknem szaleje wiatr. Najczęściej lubię w takie wieczory usiąść z kubkiem herbaty nad książką, otulona ciepłym szalem słuchać muzyki, myśleć, marzyć. Dziś jednak nie potrafię znaleźć spokoju, coś mną targa, czuję się jakbym była zamknięta w klatce i nie mogła się wydostać. Chodzę z kąta w kąt, szarpię się, próbuję coś robić, przerywam, wracam, znowu zaczynam, rzucam, za chwilę oszaleję. Nie mogłabym być liściem unoszonym powiewem wiatru. A może właśnie bym mogła...?


czwartek, 10 lutego 2011

Zamek w chmurach

Crac des Chevaliers - twierdza krzyżowców, jedna z największych atrakcji turystycznych Syrii. Kiedy wybraliśmy się na zwiedzanie padał deszcz, było chłodno i mgliście i szczerze mówiąc obawiałam się czy w ogóle będę w stanie dostrzec cokolwiek. Na szczęście, los okazał się łaskawy i kiedy byliśmy już blisko, chmury zaczęły się z wolna rozstępować a nam ukazał się taki oto widok:



Kogo nie ciekawią warownie, twierdze, zamki i inne tego typu budowle, ten będzie musiał uzbroić się w Syrii w cierpliwość. Tutaj każdy kamień kryje za sobą jakąś historię a ślady wypraw krzyżowych widoczne są prawie wszędzie. Można też przy okazji nauczyć się historii alternatywnej, wszak opowiadana przez Arabów jest zupełnie inna. A na tych, których zmęczy chodzenie po dziedzińcach, krużgankach i murach, czeka Morze Śródziemne i pyszna grillowana ryba.



A to już sklep rybny :) 

poniedziałek, 7 lutego 2011

Farbiarnie w Fezie

Przekopując się przez zakamarki pamięci zatrzymałam się na dłużej w Fezie, mieście którego plątanina uliczek i zaułków nie raz wyprowdziła mnie na manowce, czyli obrzeża, z których za sprawą chyba tylko cudu, udawało mi się trafić do wynajmowanego przez nas domu. Medina w Fezie przypomina labirynt. Na dobrą sprawę faktycznie trzeba by było stosować sztuczkę Ariadny, żeby się nie zgubić w tych zakrętach, zawijasach, skrótach, uskokach, zaułkach i nie wiadomo czym jeszcze. Już pierwszego dnia postanowiłam przestać się tym przejmować i iść po prostu tam, gdzie mnie oczy i nogi poniosą, drogą powrotną martwiąc się później. O dziwo, sprawdziło się to i od tej pory poruszłam się tylko w ten sposób.
Fez jest fascynujący, ale też tajemniczy i mroczny. Jakby pod powierzchnią kramów, sklepików i uprzejmych uśmiechów toczyło się drugie, nieuchwytne dla turysty, życie. I już, już wydaje ci się, że możesz dotnąć tych podskórnych wibracji a tymczasem figa! Fez kolejny raz z nas zakpił, pokazując jedynie to, co można zobaczyć na lakierowanych widokówkach.
W Fezie jadłam najpyszniejszą marokańską zupę - harirę i zajadałam się pastillą - potrawą z mięsa gołębia, migdałów, cynamonu, jabłek, szafranu i cytryn zapieczonych w delikatnych płatkach ciasta warka ( cieńsza odmiana ciasta filo ). To miasto wie, jak zadowolić odwiedzających.
Jedną z osobliwości są tutejsze farbiarnie, które niczym wielobarwny plaster miodu wcisnęły się pomiędzy stare zabudowania. Zatrudnieni w nich mężczyźni udeptują w kadziach naturalne barwniki pomieszane z odchodami gołębi, zmiękczającymi farbowane tu skóry zwierzęce. Dookoła pełno jest sklepików z wszelkimi możliwymi skórzanymi wyrobami. We wszystkich kolorach świata! Nie sposób oprzeć się zakupom, kiedy zewsząd kuszą fuksjowe torebki, turkusowe kurteczki, oranżowe portfeliki, malinowe rękawiczki, oliwkowe, cytrynowe, limonkowe, waniliowe i inne... smakowite cuda. Ja przywiozłam wyszywane kolorowymi nićmi baleriny, których nie powstydziłaby się Szeherezada. Żałuję, że tylko jedną parę.





niedziela, 6 lutego 2011

Najchętniej przespałabym kilka dni

Jak ten kot.


A tu nic z tego...

Kolory

Kiedy zastanawiam się, czego najbardziej brakuje mi zimą, to odpowiedź jest prosta - słońca i kolorów. Zapraszam zatem do Maroka, gdzie jedno i drugie występuje w nadmiarze. Czasem aż oczy bolą, zresztą zobaczcie sami.










środa, 2 lutego 2011

Przemijanie

Bywa urokliwe, ba, nawet piękne, ale chyba tylko w przypadku przedmiotów. A jak jest w przypadku ludzi? Bardzo lubię starsze osoby, ich opowieści, mądrość życiową, ale własnej starości się boję. Może po prostu za dużo o niej myślę? I wcale nie chodzi o kolejne zmarszczki czy nadmiar kilogramów, raczej o poczucie osamotnienia i świadomość nieuchronności.