sobota, 16 marca 2013

czwartek, 14 marca 2013

uwaga...

Będę się żalić. Beznadziejnie mi dziś. Popełniłam dziś zawodowy błąd, może niezbyt wielki, ale źle mi z tym strasznie. Za dużo wzięłam sobie na głowę, średnio udaje mi się wyplątywanie z nadmiaru zleceń i najzwyczajniej mam dość. Nie taka znowu ze mnie siłaczka i akurat dzisiaj przydałby się ktoś do przytulenia, pogłaskania po głowie i ułożenia do snu. Poza tym chyba muszę sobie założyć nowego bloga, bo niekoniecznie mam ochotę, żeby wszyscy - począwszy od kolegów z pracy, przez znajomych tylko z widzenia, a skończywszy na moim ginekologu - wiedzieli co u mnie słychać, podczas gdy tylko wpadli tu pooglądać zdjęcia. Nie mam pomysłu na formułę tego miejsca i jest sobie po prostu jakie jest, ja je takie lubię. Niby mogę zamknąć na kluczyk, ale tego akurat nie chcę.
Drodzy Oglądacze/Czytelnicy, wiem że tu jesteście, bo widzę to po statystykach. Czasem Was znam, czasem nie. Nie wiem co sobie myślicie, ale niekiedy znajduję komantarz sprzed kilku miesięcy od osoby, której nie znam. Wszystkie sprawiają mi frajdę. Najczęsciej odpisuję, ale nie zawsze. Fajnie, że jesteście :)
No i teraz mam zgryz jaką fotkę tu umieścić... To może by taką?
 
 
 

wtorek, 12 marca 2013

co wyziera zza rogu

Był taki jeden dzień kiedy wszyscy ambitnie postanowili coś robić. Za wszelką cenę, koniecznie i tak maksymalnie, żeby COŚ się działo. Na szczęście znalazła się jednostka równie leniwa jak ja, z którą zgodnie stwierdziłyśmy, że co jak co, ale trzeba obejrzeć ten kawałek świata z takiej mniej turystycznej strony. I wypuściłyśmy się pieszo na obrzeża Ushuaia ( matko, jak to się odmienia?! ). Okazuje się, że nawet w tak popularnym miejscu jak koniec świata można znaleźć skrawek łąki, na którym jest się jedynym turystą.
 
 







 
 
 

poniedziałek, 11 marca 2013

tak wyobrażam sobie Nową Zelandię

Nie wiem czy tam tak jest, w NZ nie byłam, ostatnio co prawda wahałam się kilka godzin czy nie kupić biletów do Auckland, ale koniec końców odpuściłam. Nie tym razem. Jednak ten kawałek Patagonii wydaje mi się bliźniaczo podobny do tego odległego lądu. Może się mylę, chyba kiedyś to zweryfikuję.
Dla tych, którzy lubią wiedzieć - to wciąż PN Torres del Paine.
 
 












 

niedziela, 10 marca 2013

Cerro Torre i Fitz Roy

Główna ulica El Calafate przypominała mi trochę nasze Krupówki. Pewnie dlatego, że co krok była knajpka z taaaaakimi stekami, co drugi sklep ze sprzętem wspinaczkowym i odzieżą outdoorową, a na wyciągnięcie ręki były góry i to jakie! Pogoda była rewelacyjna, może nawet za bardzo, bo słońce nieźle nas wszystkich przypiekło.
El Chalten nadal rozpieszczało nas pogodą i upałem, więc końcówkę szlaku pokonywałam noga za nogą, wlokąc się niemiłosiernie w promieniach letniego, było nie było, słońca. I nawet Cerro Torre łaskawie pokazało na kilka sekund cały swój majestat. Fitz Roy natomiast cały dzień przeglądał się w kryształowym niebie. Pewnie zachłysnął się własnym pięknem. Nic w tym dziwnego, dla mnie to całkowicie zrozumiałe.