poniedziałek, 31 stycznia 2011

Za dużo myśli

Życie...
Życie...
Życie...

Stanowczo za dużo myśli mam. Boję się, że kiedy tylko otworzę usta, zaleją całą wolną przestrzeń. Milczę zatem. Sen powinien je poukładać na właściwych półkach.

A dziś jedynie krótka chwila, złapana w biegu zupełnie zwariowanego dnia.


niedziela, 30 stycznia 2011

Nietypowo znad Bałtyku

Nietypowo, bo zdjęcia wyglądają jakby były robione raczej w górskich jaskiniach a nie na piaszczystej plaży. A jednak natura wyczynia takie cuda na na nadmorskim klifie, że chociaż przez chwilę poczułam się, jakbym za chwilę miała zdobywać szczyty. Zresztą, zobaczcie sami.








piątek, 28 stycznia 2011

Kolejny Photo Day

Mam kilka wspomnień z dzieciństwa, do których lubię wracać. Jednym z nich jest wspomnienie późnych piątkowych wieczorów, kiedy cała młodzież z mojego miasteczka szła do lokalnego piekarza po rogale. Stało się w kolejce i wymieniało nieśmiałe spojrzenia z miejscowymi przystojniakami, plotkowało z koleżankami, zaśmiewało z żartów opowiadanych przez kolejkowych zabawiaczy. A chwilę później wciągało w nozdrza zapach gorących rogali posypanych makiem. Jeszcze w drodze do domu odrywało się kawałek po kawałku i naciskało zębami na chrupiacą skórkę, by kilka minut później smarować złocisty środek świeżym masłem i aromatycznym, owocowym dżemem. Lubiłam patrzeć na rozpływające się na ciepłym jeszcze rogaliku masło, lubiłam nawet to, kiedy maślana strużka spływała mi po brodzie. Nawet dziś, kiedy zamknę oczy, przypominam sobie zapach i smak tamtych rogali.
Z maślanymi księżycami konkurować mógł tylko chleb, po który chodziłam z siostrą co sobotę, do innej niż ta piątkowa, piekarenki. Droga była dość odległa, ale chleb był wart tego, żeby ją przebyć. Brązowo-złoty, błyszczący, ze skórką trzaskającą pod naporem noża. Dla podkreślenia swej doskonałości potrzebował jedynie odrobiny masła i soli. Pachniał tak, że kręciło się w głowie.

Może moje wspomnienia są subiektywne. Z całą pewnością są. Może, a raczej na pewno, jadłam lepszy chleb i rogale niż te, o których tu mowa. Dla mnie jednak, pozostaną one na zawsze idealne i kojarzyć mi się będą z ciepłem, bezpieczeństwem i miłością. Czasem, kiedy przechodzę koło jakiejś piekarni, łapię ulotny zapach tamtych chwil i przez moment wydaje mi się, że czas się cofnął...

Co to ma wspólnego z Photo Day'em? Ano to, że odbył się w starym młynie, czyli tam, gdzie chleb ma swój początek.
Budynek z zewnątrz był niezbyt ciekawy, za to w środku mieścił pełno cudeniek do obróbki ziarna i wyrobu mąki. Ale nie wymagajcie ode mnie, żebym wyjaśniała to ze szczegółami. Ja się po prostu zachwycałam formą tych przedmiotów.












wtorek, 25 stycznia 2011

Odpowiednie miejsce

Wsiadam do pociągu.
Znajduję wolny przedział.
Przyklejam policzek do szyby.
Za oknem zmieniają się krajobrazy, przemykają pola, lasy, drogi.
Z każdym kilometrem jest spokojniej, lżej.
Bezpieczniej.

A co, jeśli to pociąg jest odpowiednim miejscem?








piątek, 21 stycznia 2011

Uroki wolnego dnia

Czerpię z wolnego czasu garściami, bo wiem że na kolejne takie dni mogę długo czekać. Rano poszłam do portu a później jeszcze trochę pochodziłam po wydmach, skąd przegonił mnie śnieg. Teraz pora na popołudniową kawę i ciacho.
Taką zimę to ja lubię!







czwartek, 20 stycznia 2011

Zimowy spacer

Nie byłam dziś w pracy i korzystając z tego, że mogę wyjść z domu w godzinach, w których jest choć trochę słońca, poszłam na spacer. Lekko zmarzłam, ale wróciłam z zaczerwienionymi policzkami, błyszczącymi oczami, uśmiechem na twarzy i nowymi zdjęciami. Jutro też mam wolne!







wtorek, 18 stycznia 2011

Są takie miejsca...

Dzień budził się powoli, słońce leniwie lizało swymi promieniami damasceńskie mury. Rześkość poranka ociągała się z odejściem, jakby nie chciała zrobić miejsca czyhającemu na swą kolej upałowi.
- To dobry dzień na wyjazd poza miasto - odezwał się on znad filiżanki aromatycznej kawy.
Ona kiwnęła głową z roztargnieniem, w sumie dlaczego nie, chętnie na kilka godzin porzuci gwar Damaszku, tętniące życiem uliczki, krzyczących sprzedawców i przelewający się tłum. W ciszy dopiła herbatę, zagryzając ją cierpkimi oliwkami. Takich oliwek nie jadła nigdy w życiu, uwielbiała najpierw dotykać lekko pomarszczonej skórki owocu koniuszkiem języka, wciągając jednocześnie jej aromat, a później rozcierać miąższ na podniebieniu. Robiła to z maksymalnym skupieniem, nic nie było ważne, poza jedzoną właśnie oliwką. Ale nawet najlepsza z oliwek ma swój koniec. Znak, że pora ruszać.
Z miasta wyjechali małym busem, później starą taksówką. Droga była zakurzona, wąska. Krajobraz pustynny. Przemieszczali się w milczeniu, z każdym przebytym kilometrem wyciszając w sobie puls metopolii. Nad ich głowami eksplodowało słońce i jedynym pragnieniem stał się odpoczynek w cieniu. Na szczęście kres podróży był blisko. Mała świątynia, położona na niewielkim wzgórzu, otoczona ogrodem. Jedno z domniemanych miejsc nawrócenia św. Pawła, zwane od jego imienia Mar Bulos, niedaleko Tell Kaukab.
Zmęczeni skwarem i kurzem dotarli do świątynnego cienia. Wejście okazało się zamknięte. On zatopił się w lekturze dziejów apostolskich, ona usiadła pod drzewami, chłodząc się w ledwie odczuwalnym wietrzyku i próbując zaprzyjaźnić z małym kameleonem. Nie zauważyła, kiedy obok znalazł się młody duchowny. Nie mówił po angielsku, znał zaledwie kilka słów, ale z uśmiechem przyniósł kawę i oprowadził ich po świątyni. Na migi pokazał, że musi wracać do sprzątania. I jakoś tak się zrobiło, zupełnie zwyczajnie i tak po prostu, jak najzwyklejsza oczywistość, że pobliski dom sprzątnęli w trójkę. Wśród niewielu słów, z uśmiechem, z takim spokojem, jaki udaje się dotknąć kilka razy w życiu. A później wystawili przed dom stół, przykryli lnianym obrusem i wspólnie zjedli skromny posiłek. Słońce przeświecało przez liście, brzęczały owady, ludzie uśmiechali się do siebie. Czas, miejsce i oni byli spełnieni. To była chwila idealna, nie wymagała niczego więcej, ani niczego mniej.
Pożegnali się serdecznie i ruszyli do Damaszku. W promieniach zachodzącego słońca on spojrzał na jej twarz:
- Pięknie dziś wyglądasz.

*****

Spośród wszystkich odzwiedzonych przeze mnie miejsc, jest kilka, do których wracam myślami, kiedy szukam spokoju. Oto jedno z nich - ruiny Bazyliki św. Szymona Słupnika ( Qala'at Samaan ) położone niedaleko Aleppo. Było coś takiego w tych murach, co sprawiało, że nie chciałam stamtąd odjeżdżać.






A to już Apamea ( Afamia ) i malownicza Wielka Kolumnada. Trudno w to uwierzyć, ale tam naprawdę nie było turystów. Tylko my i wiekowe kamienie.




sobota, 15 stycznia 2011

Medresa jak ze wschodnich baśni i snów

Marrakesz. Wychodzę rankiem na nagrzany słońcem plac. Kuszą mnie zaułki mediny, wąskie korytarze przejść, herbata parząca usta pita w cieniu bramy. Kolory, kolory, kolory. I zdobienia. Wszystkiego jest za dużo a jednocześnie w sam raz. Idę przed siebie i czuję, że wszystko to, czego szukałam na Bliskim Wschodzie znalazłam tutaj, że Maghreb to mój wyśniony sen tysiąca i jednej nocy. Wchodzę do  Medresy Ben Jusufa. Przymykam oczy...