Dzień budził się powoli, słońce leniwie lizało swymi promieniami damasceńskie mury. Rześkość poranka ociągała się z odejściem, jakby nie chciała zrobić miejsca czyhającemu na swą kolej upałowi.
- To dobry dzień na wyjazd poza miasto - odezwał się on znad filiżanki aromatycznej kawy.
Ona kiwnęła głową z roztargnieniem, w sumie dlaczego nie, chętnie na kilka godzin porzuci gwar Damaszku, tętniące życiem uliczki, krzyczących sprzedawców i przelewający się tłum. W ciszy dopiła herbatę, zagryzając ją cierpkimi oliwkami. Takich oliwek nie jadła nigdy w życiu, uwielbiała najpierw dotykać lekko pomarszczonej skórki owocu koniuszkiem języka, wciągając jednocześnie jej aromat, a później rozcierać miąższ na podniebieniu. Robiła to z maksymalnym skupieniem, nic nie było ważne, poza jedzoną właśnie oliwką. Ale nawet najlepsza z oliwek ma swój koniec. Znak, że pora ruszać.
Z miasta wyjechali małym busem, później starą taksówką. Droga była zakurzona, wąska. Krajobraz pustynny. Przemieszczali się w milczeniu, z każdym przebytym kilometrem wyciszając w sobie puls metopolii. Nad ich głowami eksplodowało słońce i jedynym pragnieniem stał się odpoczynek w cieniu. Na szczęście kres podróży był blisko. Mała świątynia, położona na niewielkim wzgórzu, otoczona ogrodem. Jedno z domniemanych miejsc nawrócenia św. Pawła, zwane od jego imienia Mar Bulos, niedaleko Tell Kaukab.
Zmęczeni skwarem i kurzem dotarli do świątynnego cienia. Wejście okazało się zamknięte. On zatopił się w lekturze dziejów apostolskich, ona usiadła pod drzewami, chłodząc się w ledwie odczuwalnym wietrzyku i próbując zaprzyjaźnić z małym kameleonem. Nie zauważyła, kiedy obok znalazł się młody duchowny. Nie mówił po angielsku, znał zaledwie kilka słów, ale z uśmiechem przyniósł kawę i oprowadził ich po świątyni. Na migi pokazał, że musi wracać do sprzątania. I jakoś tak się zrobiło, zupełnie zwyczajnie i tak po prostu, jak najzwyklejsza oczywistość, że pobliski dom sprzątnęli w trójkę. Wśród niewielu słów, z uśmiechem, z takim spokojem, jaki udaje się dotknąć kilka razy w życiu. A później wystawili przed dom stół, przykryli lnianym obrusem i wspólnie zjedli skromny posiłek. Słońce przeświecało przez liście, brzęczały owady, ludzie uśmiechali się do siebie. Czas, miejsce i oni byli spełnieni. To była chwila idealna, nie wymagała niczego więcej, ani niczego mniej.
Pożegnali się serdecznie i ruszyli do Damaszku. W promieniach zachodzącego słońca on spojrzał na jej twarz:
- Pięknie dziś wyglądasz.
*****
Spośród wszystkich odzwiedzonych przeze mnie miejsc, jest kilka, do których wracam myślami, kiedy szukam spokoju. Oto jedno z nich - ruiny Bazyliki św. Szymona Słupnika ( Qala'at Samaan ) położone niedaleko Aleppo. Było coś takiego w tych murach, co sprawiało, że nie chciałam stamtąd odjeżdżać.
A to już Apamea ( Afamia ) i malownicza Wielka Kolumnada. Trudno w to uwierzyć, ale tam naprawdę nie było turystów. Tylko my i wiekowe kamienie.