wtorek, 30 kwietnia 2013


O Filipie nie wiem nic. Znam na pamięć każdy kawałek jego ciała. Wiem jak pachnie, jak smakuje, jaki ma kolor oczu. Nie mam pojęcia jakim jest człowiekiem. Nie znam jego przeszłości, marzeń, przyjaciół. Nie wiem czego się boi, co go cieszy, na co czeka. Był jedną z najbliższych mi osób. Nie czułam przy nim wstydu. Lubiłam kiedy mnie dotykał, to było takie naturalne, wędrował po mnie  i nawet w dobrze znanych miejscach odkrywał coś nowego. Lubiłam go. Bardzo chciałam się w nim zakochać. Tak bardzo, że prawie mi się to udało. Być może dlatego tak cierpliwie wysłuchiwał moich opowieści. Wiedział, że stworzą pomiędzy nami granicę, której nigdy nie odważymy się przekroczyć. Chyba oboje wiedzieliśmy, że to nie będzie długa znajomość, ale żadne nie powiedziało tego na głos. Pewnego dnia po prostu przestał ode mnie odbierać telefony i maile. Zniknął i nigdy więcej go nie zobaczyłam. Często o nim myślę. Dużo częściej niż o mężu. Jestem ciekawa jak żyje, czy założył rodzinę, jak wygląda. Nie chcę go spotkać. To by wszystko popsuło. A jednak... gdyby tylko ktoś mi na to pozwolił, to zerknęłabym tak na chwilę, żeby wiedzieć. Nie wiem po co. Po prostu czasem siadam, zaciągam się papierosem i myślę.
 
 

sobota, 27 kwietnia 2013

układ...

Drodzy czytelnicy, w ramach wprawek pisarskich popełniać będę wpisy. Różne. Proszę wszystkich nie traktować poważnie, bo duża część z nich to fikcja literacka. A ja po prostu ćwiczę rękę. I umysł.



- Nie umiem kłamać – wyszeptałam mu do ucha.

Spojrzał na mnie zdziwiony. Nie powiedział ani słowa, ale widać było, że po głowie kołacze mu się „o co ci, do cholery, chodzi?”. Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie zrozumie. Nie zrozumie mojej historii, bo jak 23 latek może zrozumieć 40 letnią kobietę? Nie zrozumie również dlatego, że nie jest zbyt mądry. Sypiałam z chłopakiem, który mógłby być moim synem i który intelektualnie zatrzymał się gdzieś w połowie szkoły średniej. Wszystko mnie w nim drażniło. Jego śmiech, żarty, to że wiecznie się spóźniał, że wszystko trzeba było mu tłumaczyć. Starałam się jak mogłam ograniczać nasze spotkania do minimum. Szybkie wejście i jeszcze szybsze wyjście. A pomiędzy seks tak dziki i  radosny, że chyba najlepszy w moim życiu. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że można kochać się z kimś, kto denerwuje cię tym, że jest. Ale po kilku latach od rozwodu uznałam, że skoro nie mogę mieć wszystkiego w jednym mężczyźnie to sobie to podzielę i znajdę kilku, którzy będą zaspokajać moje potrzeby w określonych ramach „od do”, ani kawałka więcej. On zaspokajał moje ciało.

- Muszę już iść. Ale gdybyś chciała, to może udałoby mi się zostać..?

- To niemożliwe, jutro rano mam kilka spotkań, muszę się wyspać, wstać wcześniej, przypomnieć strategię, zjeść śniadanie…

- Ok, rozumiem. Już idę.

Zastanawiało mnie to czy jest mu przykro w takich momentach. Ale zapominałam o tym zaraz po jego wyjściu. Wskakiwałam do wanny a później w pachnącą pościel i zasypiałam. Tylko rano czułam lekki ból mięśni przypominający o wczorajszym wieczorze.

***
Uwielbiałem patrzeć na jej ciało. Była sporo starsza, ale wciąż atrakcyjna. I nie miała kompleksów jak moje rówieśniczki. Rozbierała się lekko i radośnie. Nie gasiła światła, kochała bez zahamowań. Nie mówiła nie, nie marudziła, że boli ją głowa. Miała świetne cycki. I nogi. Zastanawiałem się co robi z takim chłopakiem jak ja. Nie jestem ani najmądrzejszy, ani jakoś szczególnie przystojny. Dziewczyny lubią chodzić ze mną do łóżka, ale to gówniary, bez doświadczenia. Dlaczego ona? Czasem mam wrażenie, że mnie nawet nie lubi. A ja lubię z nią przebywać, bardzo. Lubię jej słuchać, patrzeć jak się porusza, jak gotuje, uwielbiam kiedy się śmieje i kiedy mruży oczy. Ma takie fajne zmarszczki wokół oczu. I króciutkie, podkręcone rzęsy. Wszyscy koledzy by mi zazdrościli gdyby wiedzieli. Czasem mam ochotę im powiedzieć, ale wiem, że ona strasznie by się zdenerwowała i zabroniłaby mi do siebie przychodzić. A ja wciąż liczę, że zacznie jej choć trochę na mnie zależeć.

Kwiaty jej wczoraj kupiłem. Chyba się ucieszyła. Przez chwilę, ale szybko jej przeszło. Poszliśmy do łóżka a później powiedziała, że muszę już iść, że będzie niewyspana, takie tam, jak zwykle. Przykro mi było, ale co miałem zrobić. Poszedłem. Chociaż chciałem zostać, obejrzeć z nią jakiś film, przytulić, zasnąć z zapachem jej ciała. Może kiedyś jej to powiem.

Próbuję spotykać się z młodymi dziewczynami, ale żadna nie jest taka jak ona. Ciągle nie mogę zapomnieć i przestać się z nią spotykać.

***
Czasem zastanawiam się czy mam do tego prawo. On jest jeszcze taki młody… A później myślę sobie, że przecież to facet, nic go nie obchodzę. Ma fajny seks i prosto ode mnie biegnie do kolegów. To kobieta ponosi koszty. Dawno temu obiecałam sobie, że już koniec płacenia, że nigdy więcej. Poza tym, to taki jasny i wygodny układ.
 

 
 
 

sobotnia historia :)

Skarpetki były dwie. Frotte, w kremowo-szare paski. Mięciutkie, zachęcające by dotykać nimi policzków. Najczęściej leżały w górnej szufladzie komody. Wieczorami wychodziły by spotkać się z książką i kubkiem herbaty. Lubiły te spotkania. Czasem zdarzały się też wycieczki dużo bardziej ekscytujące - koło młyńskie, wodospady, klimaty tropikalne. Po którejś z takich eskapad wróciła tylko jedna skarpetka. Leżała odtąd smuta, wciśnięta w kąt szufaldy. Czuła się wybrakowana, niechciana. Jakby przestała być miękka i ciepła. Od dawna nie widziała książek ani ulubionego kubka w kropki. Szarzała, zapadała się w sobie. A jednak coś sprawiało, że nie umiałam się z nią rozstać. Nie mogłam jednak rozwiązać zagadki tajemniczego zniknięcia.
I nagle, w sobotni poranek wróciła. Zagarnęła ją wielka poszwa na kołdrę. Skarpetka czuła się zagubiona w jej odmętach, nie potrafiła znaleźć drogi do swojej szuflady. Plątala się wewnątrz szukając wyjścia kiedy pomocna dłoń pokazała jej właściwą drogę.
Leżą teraz obie. Nie mogą się doczekać kiedy nadejdzie wieczór.
 
Najczęściej męczą mnie tego typu narracje, ale dziś rozczuliłam się tym, że moja ulubiona skarpetka powróciła :)


 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Kościół był mały, malutki. Osadzony na zboczu cmentarnym miał dobry widok na pobliskie miasteczko i wijącą się w oddali rzekę. Pachniał modrzewiem, słońcem, kadzidłem. Jego nagrzane deski oddawały ciepło leniwie, powoli. Mogłam w nim siedzieć godzinami. Miał w sobie to coś, co powodowało, że czułam się bezpiecznie, czas zwalniał, świat przestawał pędzić a ja mogłam się zanurzyć w kadzidlanym dymie i pozwolić swoim myślom dryfować swobodnie.
Zatrzymywałam się w nim kiedy jechałam do domu. Ale tylko latem. Zimą podziwiałam go z daleka. Pozdrawiałam zwalnijąc auto i jechałam dalej. Bałam się rozczarowania, jakbym uważała, że tylko senna, upalna atmosfera tego miejsca jest w stanie przynieść mi ukojenie.
Chyba zawsze byłam w nim sama, czasem zdarzało się, że spotykałam krzątające się w cmentarnych alejkach kobiety, ale one nigdy nie wchodziły do kościółka. Pozdrawiałyśmy się uśmiechami lub kiwnięciem głowy. Nie zatrzymywałam się, żeby z nimi porozmawiać. Należały do innego świata i nie chciałam psuć sobie wyobrażenia o nim konfrontując go z rzeczywistością. Tak było lepiej.
 
Czasem myślę, że lepiej jest nie wiedzieć. Pozostawić rzeczy ich wlasnemu biegowi. Nie wracać do przeszłości, nie próbować niczego wyjaśniać. Skoro coś się nie zdarzyło, to najwyraźniej tak miało być. Próby odtworzenia tamtych zdarzeń, uśmiechów, spojrzeń zawsze zakończą się niepowodzeniem.
Tylko dlaczego jest mi tak żal?
 
 

czwartek, 11 kwietnia 2013

Zastój

Zdecydowanie lepiej czułam się w przestrzeni blogowej i w ogóle internetowej kiedy byłam głęboko nieszczęśliwa. Ciągnęło mnie wtedy do ekranu, migające piksele czy co to tam jest, wydawały mi się przyjazne, bezpieczne i ciepłe, myśli same składały się w zdania a mnie wydawało się, że tworzę coś głębokiego i niepowtarzalnego. Tymczasem guzik z pętelką, nie było to ani wzniosłe, ani niezwykłe, ani nawet szczególnie mądre. Ale łatwo przychodziło. Teraz zaś męczę się nad każdym zdaniem, o większej formie nie ma mowy, słowa nie chcą się składać tak jak powinny, obracam je w myślach, smakuję, dotykam językiem, czasem nawet śnią mi się zgrabne akapity, mam je w głowie po przebudzeniu a kiedy tylko siadam do laptopa... fruuuuu... ulatują i tyle z sobą byliśmy. Nie jest to szczególnie krzepiące, tym bardziej, że muszę zmierzyć się z formą literacką jaką jest nowela, albowiem w przypływie hurra-optymizmu wysłałam kilka stron swoich przemyśleń i całkiem niespodziewanie dostałam się na niezłe warsztaty. Co mnie cieszy i martwi. Jednocześnie. Najwyraźniej ambiwalencja jest cechą immanentną mej natury, nie potrafię ot tak, ucieszyć się, żeby nie było to podszyte smutkiem, wątpliwością, żalem. Męczące to jak jasna cholera, niemniej najwyraźniej nic z tym nie da się zrobić. Pozostaje zaakceptować.

Wiosna nieśmiało wychyla się zza rogu, na tę okoliczność nabyłam nowe rurki i chyba za ich sprawą zyskałam nieco na atrakcyjności co znacznie poprawiło mi humor. Na kilka godzin. Teraz znowu siedzę, weny nie ma, powinnam się pakować a myślę co by tu, proszę państwa, napisać. I formuła tego blogu mi się przestała podobać. I wszystko jakieś takie... Na jodze zasnęłam w trakcie medytacji i to chyba najmilszy akcent dzisiejszego wieczoru.

A jakby miał ktoś pomysł na tę nowelkę, to ja ten tego... bardzo proszę.

Wrzucę zdjątko jakieś, ale chyba raczej bez związku.


 

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

już nie ma dzikich plaż...

Ja wiem, ani to pora roku, ani Święta, ani pogoda nie kojarzą się z tym utworem. I doprawdy nie wiem dlaczego przez całą dzisiejszą drogę krążył mi po głowie i sprawiał, że od czasu do czasu wilgotniały mi oczy.