sobota, 27 kwietnia 2013

sobotnia historia :)

Skarpetki były dwie. Frotte, w kremowo-szare paski. Mięciutkie, zachęcające by dotykać nimi policzków. Najczęściej leżały w górnej szufladzie komody. Wieczorami wychodziły by spotkać się z książką i kubkiem herbaty. Lubiły te spotkania. Czasem zdarzały się też wycieczki dużo bardziej ekscytujące - koło młyńskie, wodospady, klimaty tropikalne. Po którejś z takich eskapad wróciła tylko jedna skarpetka. Leżała odtąd smuta, wciśnięta w kąt szufaldy. Czuła się wybrakowana, niechciana. Jakby przestała być miękka i ciepła. Od dawna nie widziała książek ani ulubionego kubka w kropki. Szarzała, zapadała się w sobie. A jednak coś sprawiało, że nie umiałam się z nią rozstać. Nie mogłam jednak rozwiązać zagadki tajemniczego zniknięcia.
I nagle, w sobotni poranek wróciła. Zagarnęła ją wielka poszwa na kołdrę. Skarpetka czuła się zagubiona w jej odmętach, nie potrafiła znaleźć drogi do swojej szuflady. Plątala się wewnątrz szukając wyjścia kiedy pomocna dłoń pokazała jej właściwą drogę.
Leżą teraz obie. Nie mogą się doczekać kiedy nadejdzie wieczór.
 
Najczęściej męczą mnie tego typu narracje, ale dziś rozczuliłam się tym, że moja ulubiona skarpetka powróciła :)


 

4 komentarze:

  1. skarpetki frotte kojarzą mi sie z luksusem lat 80tych..u nas niedostepne,a w dedeerze oczoplasu mozna bylo dostać od fikusnych polaczen barw na nich.. przywozilam sobie zawsze jakas pare czy dwie z kolonii..mmm miekkuchne były fakt, a dzis nie mam zadnej hm. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One są takie kiczowate jak dzisiejsza notka :) Ale jednocześnie czasem całkowicie niezastąpione.

      Usuń
  2. przypomina mi to fr. książki Zuzy Głowackiej "Manhattan pod wodą"

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam, więc trudno mi porównywać. Ale wygooglałam sobie i chyba się na nią skuszę. Jak tylko przeczytam to, co piętrzy się wokół łóżka :)

    OdpowiedzUsuń