środa, 27 października 2010

Lekcja historii starożytnej

Na pożegnanie z Kapadocją postanowiliśmy odwiedzić Uchisar z cytadelą mieszczącą się na najwyższej w terenie skale, skąd roztacza się rozległy widok na okolicę a później zrobić sobie spacer Doliną Gołębi aż do Göreme. Uchisar to małe miasteczko, do którego podwieźli nas uprzejmi tureccy policjanci. Skała, na której mieści się górująca nad miejscowością twierdza, wygląda z daleka jak szwajcarski ser, tak bardzo jest podziurawiona jaskiniami, w których mieszczą się hoteliki, restauracje, bary.



Na ulicy przed samym wejściem kupuję od stuletniej chyba babuleńki piękną, szydełkową chustę. Będzie w chłodne, jesienne dni przypominać mi Turcję.
Widok wart był wycieczki na szczyt, ale ponieważ upał doskwierał i to mocno, szybko ewakuowaliśmy się w dolinę. A przynajmniej chcieliśmy, bo okazało się, że nie jest to takie proste. Wybraliśmy chyba najgorszą z możliwych do zejścia dróg, stromą, wąską, z osuwającym się podłożem. Przypomniałam sobie czasy dzieciństwa, kiedy to zjeżdżanie na własnej pupie, nie wydawało się takie straszne. A nawet stanowiło niezłą frajdę. Później było już lepiej. Dolina przepiękna, po obu stronach, w skałach ukryte są klasztory i gołębniki - stąd nazwa, dołem wije się wąska ścieżka, od czasu do czasu mignie małe poletko warzywne lub mini-sad, z pachnącymi, kuszącymi kolorami owocami rosnącymi na rachitycznych drzewkach. Gdzieniegdzie jaskinia, w której, sądząc po obecności prania, śladach ogniska i psach przed wejściem, najwyraźniej ktoś mieszka. Tyle, że całą trasę do Göreme trudno nazwać spacerem. Ścieżka, w którymś momencie wzbija się w górę, trawersuje zbocza i nagle prawie urywa na stromej skale. I kiedy tak staliśmy zastanawiając się co dalej, z drugiej strony, przecząc prawom grawitacji, drepcząc w przyklepanych trampkach, nadszedł stary Turek. Zapytał skąd jesteśmy, podrapał się po głowie, coś tam wymamrotał pod nosem i pognał inną trasą nakazując, byśmy poszli za nim. Przeżyliśmy a wybawca zażądał za to obiadu w restauracji i paczki papierosów. Stanęło na papierosach. Do tej pory sądzę, że on tam specjalnie czatował na turystów. Ot, strategia zarobkowania.



Wieczorem czekał nas wyjazd do Selcuku. Po drodze mogliśmy zobaczyć Pamukkale, ale musielibyśmy wysiąść z autobusu o 4 rano, poczekać na wschód słońca, biegiem zaliczyć wapienne tarasy i dojechać w ciągu dnia nad Morze Egejskie. Zrezygnowaliśmy, zakładając, że zobaczymy to następnym razem, bez pośpiechu i nie na zasadzie odhaczenia kolejnej atrakcji.
Selcuk okazał się miłym miasteczkiem, jednak już po jednym dniu okazało się, że nie mamy tu co robić! W samym mieście obejrzeć można dużą cytadelę położoną na wzgórzu Ayasoluk, oraz Bazylikę Św.Jana - miejsce pochówku Św.Jana Ewangelisty. Nieco dalej, ale wciąż na boczu wzniesienia znajduje się meczet Isy Beya a kilkaset metrów dalej pozostałości po jednym z siedmiu cudów świata, czyli po Artemizjonie. Pozostałości to w zasadzie jedna kolumna, co widać dokładnie na zdjęciu. A była to kiedyś olbrzymia świątynia, stanowiąca ozdobę całej Azji Mniejszej. Ponieważ zobaczenie tych atrakcji nie zajęło nam zbyt wiele czasu, postanowiliśmy udać się pieszo do oddalonego o 3 km Efezu.

Twierdza w Selcuku


Fragmenty kamiennych płyt z dziedzińca Isa Bey Camii


Artemizjon



Część drogi biegnie piękną, zacienioną aleją, strzeżoną przez szpaler posągów. Starałam sobie wyobrazić tę drogę kilka tysięcy lat wcześniej, czy wyglądała tak samo, jakie wrażenie robiła na przybyszach?


Nam szło się nią całkiem przyjemnie. Sam Efez jest natomiast miejscem koszmarnym, z tysiącami turystów, setkami autobusów, tłumem próbujących zarobić taksówkarzy, sklepikarzy, naganiaczy. Na szczęście niedaleko jest mały gaj oliwny i plantacje cytrusów a także grecka knajpka serwująca przepyszne, nadziewane naleśniki i zimny ayran, więc złe wrażenie udało się nieco zatrzeć. Ale mimo wszystko pozostanę fanką Palmyry i Gerazy.
Miasta wybrzeża Morza Egejskiego to miejsca typowo wakacyjne. Setki klubów, dyskotek, hoteli i sklepów mają zapewnić przebywającym tu osobom maksimum rozrywek. Brrr... do tej pory, na samo wspomnienie, cierpnie mi skóra. Chociaż podobno i tu można znaleźć oazy spokoju. My w tym celu popłynęłiśmy na Samos. Ale o Grecji następnym razem :)

5 komentarzy:

  1. na tych wrażliwych, myślę że takie jak na Tobie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to już wiem, że mnie ten Efez też nie spodobałby się. co zaś do tureckiego trampkowicza, to myślę, że był to jeden z ostatnich czatujących na turystów w tym sezonie :D mam wrażenie, że ten lew patrzy w stronę morza, czekam więc na Samos! pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się zastanawiam jak oni spostrzegali świat, jak go widzieli? Czy czuli, myśleli podobnie do nas? Przecież pojęcie o świecie mieli zupełnie inne. Czy to przekładało się na emocje? Ot takie tam poranne dywagacje... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lidko, Efez przereklamowany okrutnie. Odszukam zdjęcia Palmyry i wrzucę do obejrzenia. Tam faktycznie było pięknie i prawie pusto, jak w całej Syrii.
    Uściski znad listopadowego już prawie, Bałtyku!

    OdpowiedzUsuń
  5. myślę, ze wrażliwość to wrażliwość, mimo wieków - jezeli zaufać e-hmm literaturze artykuuje się podobnie ..gdy się ją posiada. Wzrusza COŚ bo jest, a nie ze TAKIE w zestawieniu z innymi cosiami we świecie...tak sobie myślę wczesnym już popołudniem:)

    OdpowiedzUsuń