środa, 10 listopada 2010

Jedno spojrzenie

Stałam w przejściu podziemnym przy moście Galata i czekałam na swoją kolejkę do toalety. Miejsce mało romantyczne, ale jakże ważne w podróży. Byłam zmęczona, chciałam napić się kawy i usiąść gdzieś w spokoju, z dala od tłumów kłebiących się na nabrzeżu i wokół mnie. Śmierdziało, ludzie dokądś pędzili, obrazek jakiego woli się nie przywoływać w relacjach po powrocie. Po drugiej stronie, oparta o ścianę stała młoda dziewczyna. Chciałbym napisać, że była piękna, albo biedna czy chora, bo to zawsze dodaje dramaturgii opowiadanym historiom. Ale nie, ona była przeciętna. Ani ładna, ani brzydka. Ubrana prawie po europejsku, ale jednak w płaszczyku do kolan i chustce na głowie. Na nogach miała stare, przydeptane adidasy, przez ramię przewieszoną zniszczoną torebkę. Ludzie gnali a od niej bił spokój, patrzyłam na nią i miałam wrażenie, że świat się zatrzymuje. Spojrzała i uśmiechnęła się. Miała ładne oczy i uśmiech. Widziała moje zmęczenie i zdenerwowanie, tym uśmiechem dodawała mi siły. Miała w tym uśmiechu coś takiego, że w tym ponurym miejscu robiło się znośnie. Chciałam zrobić jej zdjęcie, ale nie miałam odwagi sięgnąć po aparat. Czasem są chwile tak intymne, że uwieczniam je tylko w mojej pamięci, spojrzenie na nie przez szkło obiektywu, odarłoby je z wyjątkowości i zerwało tę wątłą nić jaka na ten jeden, jedyny moment wytwarza się między zupełnie obcymi osobami. Stałyśmy tam w niemym porozumieniu i czekałyśmy.
Po chwili z męskiej toalety wyszedł starzec. W znoszonym, przykurzonym garniturze, starym swetrze pod marynarką. Zgarbiony, poorany zmarszczkami. Ona przestała się uśmiechać, on nie patrząc złapał ją za ramię, szarpnął i pociągnął w tłum.
Nie zauważyłam, że minęła moja kolejka. Wpatrywałam się w puste miejsce po drugiej stronie przejścia.

Czasem jest tak, że czyjeś spojrzenie, gest, słowo zapada w nas na resztę życia. Zmusza do zastanowienia się, odpowiedzenia na kilka pytań. Uwielbiam kraje arabskie, podobała mi się też Turcja, ale mam świadomość, że mówię to z perspektywy gościa, turystki, której wolno znacznie więcej niż rdzennym mieszkankom; blondynki, która dobrze bawi się, gdy słyszy komplementy, bo wie, że nic one nie znaczą, a mogą poprawić humor. Zawsze zastanawia mnie jak naprawdę żyje się w takich krajach kobietom. Ile z nich jest szczęśliwych we własnej kulturze, zgadza na to, co je spotyka? Ile z nich może decydować o własnym losie, o losie swoich dzieci? Kiedy kończy się ich wolność i cz w ogóle ją mają? O czym marzą, co im się śni? Przecież lubią to, co my, śmieją się z podobnych rzeczy. Może są szczęśliwe? A może nieszczęście jest wpisane w los każdego człowieka, tylko tam objawia się ono inaczej?

Na ile wolno nam, podobno mądrzejszym, ingerować w zwyczaje i obyczaje innych? Im dłużej podróżuję, tym więcej mam wątpliwości.


Zdjęcie z Syrii. Dziewczynki stały przed domem, zaczepiały chłopców, śmiały się. Wyglądały na szczęśliwe.


12 komentarzy:

  1. Greto, bardzo pięknie napisane.
    W podróżach do krajów arabskich nie mam doświadczenia. Za to mieszkam w Zagłębiu Ruhry, gdzie największą grupę cudzoziemców stanowią właśnie Arabowie. Ale to nie tacy zwykli cudzoziemcy, przecież mają paszporty niemieckie. Często jest tak, że kiedy jedzie się metrem albo autobusem w ogóle nie słyszy się języka niemieckiego. Arabską kulturę i mentalność spotyka się tu na każdym kroku.
    Mi się wydaje, że nie powinno się ingerować w zwyczaje i obyczaje innych, powinno się je szanować. A jeśli chodzi o Europejczyków i Arabów, to to powinno działać w obydwie strony.
    Twoje zdjęcie jest fantastyczne!
    Bardzo się cieszę, że trafiłam na Twój blog.
    Dobrego długiego weekendu (wzdycham z zazdrością, bo ja go nie mam ;))
    O.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiech, nawet, a może zwłaszcza, nieznajomych osób zawsze dodaje sił, prawda? Ja też staram się aparatem nie naruszać cudzej intymności, zresztą wspomnień nie da się przełożyć na klisze.
    A co do Twojego pytania - szacunek do innych kultur jest ważny. Co nie wyklucza, że swoje zdanie zawsze można, a nawet trzeba mieć. A najważniejszy jest szacunek dla każdej istoty ludzkiej - obojętnie czy nosi spodnie, czy spódnice, czy na głowie ma hidżab, czy rozpuszczone włosy....
    Czy kobiety w krajach, że tak to ujmę, o kulturze patriarchalnej są szczęśliwe? Szczęście jest często czymś jednostkowym, myślę, że wiele kobiet w Europie nie czuje się szczęśliwymi mimo relatywnej wolności. Mimo wszystko, jestem świeżo po lekturze Kamienia cierpliwości afgańskiego pisarza Atiqa Rahimi - znasz może? Bardzo dało mi to do myślenia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Obieżyświatko, ja też uważam, że ingerować się nie powinno, zwłasza jeśli nie zostaliśmy o to poproszeni. Chociaż czasem wszystko się we mnie buntuje kiedy widzę takie sceny, jak opisana.
    Nie jestem też pewna czy europejska tolerancja jest najlepszym pomysłem na asymilację inności. Czasem mam wrażenie, że w ogóle się nie sprawdza. Zresztą z perspektywy bardzo nietolerancyjnej Polski trudno jest oceniać co lepsze a co gorsze, pewnie jak zwykle przydałby się złoty środek.

    Dziękuję za ciepłe słowa :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś kolejną osobą Czaro, która wspomina o tej powieści, teraz to już na pewno jej poszukam. Bardzo podoba mi się to, co piszesz o szacunku. Jest jeszcze pytanie o poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości tych kobiet. I pewnie wiele innych. Zawsze się nad tym zastanawiam i cieszę się, że urodziłam się w Europie.

    OdpowiedzUsuń
  5. też się od dawna nad tym zastanawiam... pewnie większość tamtych kobiet przyjmuje swój los taki, jakim jest, jednak niektóre książki, które przenikają do europy, choćby 'tysiąc wspaniałych słońc', świadczą o tym, że niekoniecznie tak jest... ilekroć myślę o kobietach wschodu... cieszę się, że urodziłam się tu, a nie tam. wiem, że to nieco egoistyczne myśli, ale nic na to nie poradzę, po prostu tak czuję.
    a fotka... cudna!

    OdpowiedzUsuń
  6. To mamy podobne odczucia, ja też się cieszę, że urodziłam się w tej a nie innej części globu ( mogłoby być tylko trochę cieplej ). Literatury pokazującej, że kobiety "stamtąd" wcale nie są pogodzone z własnym losem jest coraz więcej, ale powstaje pytanie na ile jest to reprezentatywna grupa? Ile jest kobiet, które uważają, że tak być musi i że to w porządku? Pewnie nigdy się nie dowiemy...

    OdpowiedzUsuń
  7. ..statystyki zliczyć mogą jedynie to co policzalne..tymczasem pamiętam taki kadr z restauracji w Kathmandu: on i ona, staruszkowie siedzący naprzeciw siebie, on je dalbat, ona dojada to czego on nie dokańcza..rozmawiają i uśmiechają się do siebie..i jest w nich godność i w nim i w niej..:)jakie nieeuropejskie, a jednak dostrzeżone..tak sobie myślę - wykładnia jest jedna, tylko miarki czasem przykładamy niejednakowe..

    OdpowiedzUsuń
  8. Hmmm... tylko dlaczego to zawsze kobieta jest stroną "dojadającą"? We mnie jednak rodzi się bunt kiedy widzę coś takiego. Z drugiej strony wiem, że może komuś to nie przeszkadza, bo inna kulura, wychowanie, etc. Stąd też pytanie czy mamy prawo ingerować, narzucać swoją wizję świata?

    OdpowiedzUsuń
  9. :) może po to by jemu nie zachwialo się poczucie bycia istotnym i siłę miał być nim w istocie ..myślę, że mamy prawo poznawać, dostrzegać i zgadzać się lub nie zgadzać.. mnie najczęściej świadomość innej kultury ostudza z tzw. ingerowania..tak z pokory - nie z obojętności.

    OdpowiedzUsuń
  10. Doris, w istocie może być tak, jak piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  11. :))) Ptaszaku - Uwielbiam Cię..tak jakoś tylko poczułam nieodpartą chęć odpowiedzenia jednak:) na to pytanie...

    OdpowiedzUsuń