wtorek, 14 grudnia 2010

Nepal - część 2

W stolicy spędzamy dwa i pół dnia. Wstajemy o 8-mej, co jest rozpustą zupełną, w górach o tej porze już dawno jest się w drodze, idziemy na śniadanie, później kawa, słońce świeci, nic nie trzeba, totalna beztroska. W końcu, wolnym krokiem podążamy do stupy Swayambunath. Wspina się do niej po stromych schodach, tłumnie obleganych przez małpy. Potrafią być agresywne, więc trzeba uważać, nie dokarmiać a zdjęcia robić z pewnej odległości. Stupa to buddyjska budowla sakralna. W Nepalu właściwie liczą się dwie religie – hinduizm i buddyzm, inne mają niewielką liczbę wyznawców i są najczęściej pomijane. Wyznawcy głównych religii żyją w zgodzie i nie dochodzi między nimi do spięć. Co ciekawe, część Nepalczyków deklaruje, że są wyznawcami zarówno buddyzmu, jak i hinduizmu i w niczym im ten dualizm nie przeszkadza. W niektórych częściach kraju wplatają w to jeszcze wierzenia animistyczne i przyznać muszę, że powstaje z tego taka plątanina, że trzeba być nie lada ekspertem, żeby orientować się w jej zawiłościach. Otoczenie stupy jest przepiękne. Misternie rzeźbione dzwonki modlitewne, posągi bóstw, egzotyczne smoki, kolorowe zdobienia. Na szczycie stupy wymalowane oczy Buddy a dookoła panorama Kathmandu z górami w tle. Pomimo olbrzymich różnic kulturowych czuję się tu bardzo swojsko.



Następnego dnia rano jedziemy do Bhaktapur – miasta, w którym czas zatrzymał się co najmniej sto lat temu. Oglądamy zarówno atrakcje turystyczne, jak i zwykłe domy i podwórka. Widzimy jak mieszkańcy myją włosy w kanałach przed domem, robią pranie w miskach stojących przed drzwiami, jak gotują, opiekują się dziećmi, jak żyją. Otacza nas bieda, ale ludzie są uśmiechnięci, życzliwi, spokojni. Poza dziećmi, które oblegają nas tłumnie prosząc o cukierka czy colę i które robią przy okazji niesamowity hałas. Ten spokój ludzi tu żyjących robi na mnie większe wrażenie niż mijane zabytki, chociaż i one nie pozostawiają mnie obojętną na ich urok. Bhaktapur słynie z rzemieślników wyrabiających rzeźbione okna i faktycznie, pełno ich wszędzie. Są wykonane z niezwykłą precyzją, uderzają pięknem i zawiłością wzorów. Są motywy roślinne, religijne, sceny z życia codziennego. A wszystko finezyjne, lekkie, koronkowe.


u góry - codzienne życie, poniżej jeden z wielu posągów w Bhaktapur




główny plac miasta - góra  i wejście do świątyni - na dole


Wracając zwiedzamy Durbar Square – najważniejszy plac w stolicy Nepalu. Jest to miejsce z nagromadzoną olbrzymią ilością świątyń, tętniące życiem dzień i noc. Tutaj też znajduje się pałac Kumari – żyjącej bogini. Kumari zostaje wybrana mała dziewczynka, u której mnisi zauważają cechy świadczące o tym, że bogini wstąpiła w jej ciało. Dziecko zostaje poddane próbom, które mają to potwierdzić i jeśli przejdzie przez nie pomyślnie trafia do pałacu i jest żyjącą boginią do czasu pierwszej menstruacji lub poważniejszego skaleczenia. Nepalczycy wierzą bowiem, że utrata krwi oznacza, iż bogini opuściła ludzkie ciało. Los dziewczynki jest smutny, zostaje ona odesłana do rodzinnej wsi, ale często rodzina nie chce jej przyjąć, bo to podobno przynosi pecha i nikt nie chce jej za żonę, więc kończy jako wyrzutek albo ( co podobno jest dość częste ) jako prostytutka. Dopóki jednak jest uważana za boginię jest ważną osobą, pomimo tego, że ma zaledwie kilka lat, bierze udział w obrzędach religijnych, ale udziela też porad królowi Nepalu, który sam zresztą jest uważany za atawara ( wcielenie ) Wisznu. Chwilami nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Gdzie jeszcze, oprócz Nepalu, żyją na świecie bogowie?


wyżej - bogato zdobione okno w pałacu Kumari, na dole Durbar Square




a to już pamiątki z Nepalu


4-ta rano, dzwoni budzik. Jestem nieprzytomna. Kto wymyślił wstawanie o tej porze??? Ale nie ma czasu na marudzenie, za godzinę ma zjawić się autobus, który zabierze nas i naszych tragarzy do Besisahar skąd, już pieszo, ruszymy w góry. Niestety wcześniej trzeba się spakować. To największa bolączka wyjazdu – wieczorne rozpakowywanie i poranne pakowanie plecaka. Za każdym razem mam wrażenie, że rzeczy mi przybywa a plecak maleje. Kończy się tak, że upycham wszystko kolanem i szybko zapinam, żeby nie musieć robić tego ponownie. Wyruszamy punktualnie o 5-tej. To, że na ulicach jest pełno pojazdów a na poboczach tłumy ludzi, powoli przestaje mnie dziwić. Tu tak po prostu jest. Przyglądam się naszym tragarzom i zaczynam mieć wątpliwości. Część z nich to młodzi chłopcy a wszyscy bez wyjątku są mojego wzrostu i niewiele większej postury ( ja – 163 cm, 45 kg! ). Jak dadzą sobie radę z naszymi plecakami? Tym bardziej, że będą nosić po dwa, co w najlepszym przypadku oznacza 30 kg! Uspokaja mnie jednak to, że są rekomendowani, sprawdzeni i że w ogóle są. Nie wyobrażam sobie samej siebie z plecakiem na wysokości 5.000 metrów. Jedziemy już jakiś czas i zaczyna świtać. Powoli odsłaniają się serpentyny dróg, zielone zbocza pokryte ryżowymi terasami, malownicze wioski przycupnięte wysoko, wysoko. Większość osób w autobusie śpi, mnie jednak szkoda utracić choćby cząstkę tego, co mijamy. W południe dojeżdżamy do punktu, w którym musimy zmienić autobus, bo ten, którym jechaliśmy do tej pory ma niewystarczające opony. Jeszcze niczego nie podejrzewam. Przepakowujemy bagaże, wsiadamy i... w drogę. Nie zapomnę jej nigdy. Kilka razy znalazłam się prawie pod sufitem, gdy autobus wjeżdżał na wyboje i przejeżdżał po leżących na drodze głazach. „Droga” wiodła na zmianę przez: rowy, głazy, rzekę a nawet przez wodospad. Po prawej stronie od czasu do czasu pokazywało się urwisko a tylne koła, raz jedno, raz drugie, wisiały nad przepaścią. Szczególnie interesujący był moment gdy jakiś pojazd nadjeżdżał z naprzeciwka. Droga wydawała się wystarczająco szeroka dla jednego tylko wehikułu, a jakimś niepojętym cudem mieściły się oba. Wolę nie myśleć jaka część naszego autobusu znajdowała się poza stałym gruntem. Po godzinie takiego szaleństwa jesteśmy na miejscu. Zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji, jemy zupę i wkraczamy na szlak, który powiedzie nas dookoła Annapurny. Pierwszy dzień to tylko 1,5 godz. marszu, ale od jutra ulegnie to zmianie. Nocujemy w Ngadi, małej wiosce położonej na wysokości 960 metrów. Jemy kolację, śmiejemy się, pijemy herbatę z „antyamebą”, czyli z whisky. Z wrażenia długo nie mogę usnąć i patrzę w gwiazdy. Kiedy w końcu zasypiam słyszę jakieś pomruki a po chwili budzi mnie ulewny deszcz. Moja pierwsza burza w Himalajach.

10 komentarzy:

  1. jeny! kiedy to przeczytam!!! ledwo odkopałam pranie... dobranoc Greto, miłych snów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lidko, w wolnej chwili :) co oznacza, że gdzieś tak po Nowym Roku :)))
    Dobranoc, spokojnego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kobieta myjąca włosy...
    Jest taki olej na płótnie Ślewińskiego pt. "Czesząca się", z końca XIX w. Wprawdzie to całkiem inne klimaty, inny czas, ale mnie od razu Twoje zdjęcie narzuciło to skojarzenie z tym obrazem.
    Czytam z ciekawością Twoją opowieść Greto.
    Dobrej nocy!
    O.

    OdpowiedzUsuń
  4. Obraz piękny. I ta kobieta też była piękna, miała w sobie taką niesamowitą godność i spokój, tego bardzo zazdroszczę tym ludziom, chciałabym mieć choć maleńką cząstkę takiej postawy.
    Cieszę się, że Cię zaciekawiłam, Obieżyświatko :) Mnie jest fajnie powspominać tę wyprawę.
    Dobrej nocy!

    OdpowiedzUsuń
  5. :) ..a ja pamiętam, że właśnie szczegół noszenia plecaka przez tragarzy budził we mnie jakiś taki cień konsternacji..i rozważałam nawet skorzystanie z ich pomocy jedynie na podejściu Thorung La..he he - co spotkało się ze spokojnym usmiechem ze strony M. jak usłyszał na spotkaniu przedwyjazdowym..hmmm na miejscu okazało się, ze to jednak nie 'fanaberia'....:)))) Dobrego Poranka:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętam tego, który nosił mój plecak. Nie zdążyłam się umyć i zjeść śniadania a on już był przy drzwiach z uśmiechem i "good morning" na ustach. W panice próbowałam się spakować, żeby tak nie stał i nie czekał :)) Bez niego nie dałabym rady.
    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A dlaczego tak zachwyca mnie plac z ceramiką? Chyba wiem, uwielbiam rękodzieło :))) No i jak tu nie zielenieć z zazdrości kiedy się czyta Twoje wspomnienia!? pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Lidko, chcesz się upodobnić kolorystycznie do choinki? ;)
    Ten plac był super, zresztą całe to misto było wyjątkowe.
    Gratuluję odkopania się z obowiązków :)

    OdpowiedzUsuń
  9. nie wiem,może być choinka, zieleń ponoc uspakaja ;D

    OdpowiedzUsuń